» Blog » Zapach kakao
03-12-2006 12:31

Zapach kakao

W działach: marudzenie | Odsłony: 9

Z dzieciństwa najlepiej pamięta się zazwyczaj szczegóły. Moje dzieciństwo, mimo, że mama poświęciła swoje życie zawodowe i została z nami w domu, łączy się z dziadkami i prababcią. Większości z nich już między nami nie ma. Jednak, w mojej rodzinie istnieje silne przekonanie, że dopóki ktoś o tobie pamięta będziesz żył. Mam nadzieję, że uda mi się pielęgnować ten zwyczaj we własnej rodzinie, bo przecież jest co przekazywać.

Wydawałoby się, że moi dziadkowie ze strony mamy nie wyróżniali się niczym szczególnym- ot mili, starsi państwo, którzy prawie wszędzie jeździli razem. Mój dziadek, za pieniądze zarobione w czasach komuny na wyjazdach do Iraku, kupił sobie Skodę. Pamiętam jak pierwszy raz odbierał nas ze stacji- Skoda była czerwona, miała charakterystyczny, lekko przytłumiony dźwięk, miękko otwierający się schowek na rękawiczki i pachniała słodko tapicerką i tworzywami. To był przyjemny zapach. I tak było już do końca, bo dziadek był zdecydowanym przeciwnikiem nikotyny. Do końca, dopóki- w tym samym samochodzie- nie zginął w wypadku na torach kolejowych.

Ale mnie czerwona Skoda już zawsze będzie kojarzyła się z wakacjami, aromatem malin i porzeczek z babcinego ogrodu oraz jej przepięknych, kaskadowych róż, które zawsze zakwitały najpiękniej na moje urodziny. Babcia, dopóki zdrowie pozwalało, uwielbiała babrać się w ziemi. Miała to po rodzicach rolnikach. Pamiętam jej rozmowy z dziadkiem na temat nowych roślin w ogrodzie i wycieczki po nasiona i warzywa do ogrodu przyklasztornego w Leżajsku.

Tak, babcia lubiła, żeby dom dobrze wyglądał. Lubiła też, kiedy ludzie dobrze wyglądali. Ją samą pamiętam jako elegancką kobietę w średnim wieku. Z moich najwcześniejszych wspomnień, babcia była już przy kości, ale bynajmniej nie odejmowało jej to urody. Jednak kiedyś, przy przeglądaniu zawartości starych szaf na strychu, babcia opowiadała mi jak jeden z jej adoratorów założył się o skrzynkę wódki, że dziewczyna, która z nim przyszła na tańce- czyli babcia- ma taki sam obwód pasa jak głowy. Oczywiście wygrał, ale babcia najwyraźniej nie uznała tego za przejaw wyjątkowego uczucia, bo z tego co mówiła więcej z nim nie wyszła. A ja, w wieku lat 16, ledwie się mieściłam w jej sukienki. Zawsze chciwie przyglądałam się jej kosmetyczce, w której trzymała lusterko, kredkę do brwi i czerwoną kredkę do ust. Uwielbiałam patrzeć jak poprawia makijaż przed wyjściem na pociąg. A kiedy byliśmy u babci na wakacjach, nie raz miałam okazję patrzeć jak pieczołowicie skręca włosy- pasmo po paśmie- i spina je specjalnymi klipsami. Przez wiele lat jej toaletka była dla mnie najbardziej fascynującym zakamarkiem domu: tusz do rzęs w paście ze specjalną szczoteczką, szminka w pudełeczku, papiloty, szczotki i grzebienie oraz klipsy i korale... istny raj dla małej dziewczynki!

Ale to, co babcia robiła najlepiej to kakao. Mój brat, który nie mógł przełknąć kożuszka z mleka, oddawał mi zawsze część do wypicia, kiedy babcia nie patrzyła. Mleko było zawsze pełnotłuste, więc kożuszek robił się, na moje szczęście, co chwilę. Obrazu z wakacyjnego śniadania zawsze dopełnia babcia biegająca w dresowych spodniach po kuchni i krzycząca co chwila na mojego wujka, Roberta, żeby wreszcie wstał i coś zjadł. Używała przy tym łagodnych epitetów w miejscowej gwarze (ani babcia ani dziadek nie pochwalali używania wulgaryzmów), które doprowadzały mnie i mojego brata do wybuchów gromkiego śmiechu.

Kolacje za to należały do dziadka. Kiedy przyjeżdżał z pracy zawsze miał czas, żeby spędzić z nami chwilę, zazwyczaj przy kolacji. Pamiętam jego maleńkie wagoniki z kanapek, które wjeżdżały do mojej buzi. Nikt inny nie mógł mnie nakarmić tym, co dziadek (byłam strasznym niejadkiem).

Ogólnie dziadkowie często kojarzą mi się z całą ceremonią jedzenia i przygotowywania posiłków. Święta z dziadkowymi pasztetami z zająca i swojską jałowcówką, wspólne kolacje w ciepłe letnie wieczory, niedzielne rosołki z domowym makaronem babci, rzepakowy miód i najlepsza pod słońcem dziadkowa śliwowica. Takich wspomnień nie mam z rodzicami mojego taty- oni w inni sposób wpływali na moje życie.

Dziadek Andrzej, mimo, że nie był ideałem, dla swoich wnuków był cierpliwym człowiekiem. Nauczył mnie jeździć na rowerze, gwizdać na palcach, pomógł zrobić pierwszą procę, uczył całą naszą zgraję (kiedyś dzieci z jednej ulicy biegały razem) grać w piłkę i chodził z nami na lody. To dziadek nauczył mnie, że nie trzeba wyć jak się rozwali kolano, tylko jak najszybciej oczyścić ranę. Tymi drobnymi czynami, mimo, że jemu samemu zabrakło kiedyś w życiu motywacji i wytrwałości, nauczył mnie pewności siebie i wiary we własne przekonania.

To, co jeszcze dziadkowi Adrzejowi i (pra)babci Kazi zawdzięczam, to silne poczucie rodowej więzi. Babcia Kazia zawsze brała mnie i brata co sobotę na cmentarz i oprowadzała po grobach rodziny, opowiadając o nich tak, jakby nigdy nie umarli. Dziadek, z kolei, opowiadał o tym jak wyglądało życie za okupacji. Obydwoje dobrze znali wszystkich naszych krewnych (jak na takie małe miasto jest ich dużo- śmiejemy się, że kto nie jest z nami w mieście spokrewniony, ten jest przyjezdny) i byli takim żywym podręcznikiem historii. Niby się o niektórych sprawach w domu nie dyskutowało, ale dziadek potrafił nas wziąć na bok i powiedzieć wprost o czymś, o czym dopiero teraz uczą na historii z przykazaniem, że to dla naszej własnej wiadomości.

I dziadek Andrzej i prababcia Kazia przeżyli w mieście okupację niemiecką i rosyjską oraz nagonkę na Żydów. Ponieważ nasza rodzina udzielała Żydom pomocy, mój dziadek, jako najmniejszy w domu, przemycał dla nich jedzenie- do gołębnika. Z tego, co wiem ci ludzie uratowali się i wyjechali z kraju. Moja rodzina również jakoś wyszła z tego cało, bo karą za taką pomoc była podobno egzekucja wszystkich domowników. Dużo więc ryzykowali, ale ktoś przecież ocalał. Dzięki ich opowiadaniom o tamtych czasach zachowałam odpowiedni dystans dla kwestii polsko-żydowskiej, która stała się teraz dość drażliwym tematem politycznym.

Kiedy przeglądam ten tekst, wychodzi na to, że to dziadkom zawdzięczam to, kim teraz jestem. Dzięki nim wiem jak okazywać uczucia i wspierać rodzinę. Jak tworzyć domową atmosferę i jak bronić swoich przekonań. To dzięki nim mogę teraz na wiele różnych spraw spojrzeć chłodnym okiem obserwatora. No cóż, wypada tylko podziękować...

***
Babcia ze strony ojca żyje, nie wypada jej więc umieszczać w tym tekście. Ale w sumie to dzięki niej ten tekst powstał- to ona, do spółki z moimi rodzicami, wpoiła mi głęboki szacunek dla słowa pisanego. Zdjęcia będą później, czekam na skany...
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.