27-04-2008 21:08
Mój pierwszy raz...
W działach: żarcie | Odsłony: 3
Od czasu do czasu lubię spróbować czegoś nowego (dla tych, którzy zerknęli tylko na temat pomijając dział: bedzie o jedzeniu). Taką odskocznią od włoszczyzny i polszczyzny bywa dla mnie kuchnia wschodnia, tym bardziej, że mój szacowny małżonek gustuje w zupkach miso i przysmakach typu sereki tofu, czy grzybki mung. Ponieważ sama lubię kuchnię włoską, włączając w to cudownie gumiaste ośmiorniczki i mule, surowa ryba to dla mnie prawdziwy smakołyk. Nigdy nie przepadałam co prawda za metką łososiową, ani tym bardziej za tatarem, na widok którego mój żołądek ma ochotę usamodzielnić się od reszty organizmu, migrując poza znane mu tereny jamy brzusznej, a jednak zasmakowałam w surowych rybach i rozumiem już sens bycia kotem.
Ponieważ wyjście do restauracji to dla nas trochę zachodu - szukanie chętnej babci do opieki nad Lonką, wcześniejsze zamawianie stolika, wyszykowanie się na wyjście, etc, etc - więc wreszcie odważyłam się na zrobienie sushi w domu. Okazało się, że to jest świetna zabawa, bardzo odprężająca i do tego mocno towarzyska - całe to krajanie i zawijanie najlepiej idzie, jeśli ci kibicują - a smaczny efekt to dodatkowy bonus. Lonka co prawda była najbardziej zainteresowana jak to jest zrobione, ale chętnie skosztowała ryżu. Dla niej była też obowiązkowo wersja bez surowego mięsa i pasty wasabi. Poprzestałam więc na szynce i ogórku a Kaszek, który kończył porcję Lonki stwierdził, że wersja ta jest całkiem niezła.
Przyznam szczerze, że samo wykonanie było dziecinnie proste - ryż trzeba po prostu solidnie wypłukać kilka razy pod wodą i zostawić do obcieknięcia a następnie ugotować na wolnym ogniu (10 min.), odstawić na jakieś 15 minut, zalać sosem i ostudzić. Zrobienie sosu do ryżu zajęło mi jakieś 2 minuty (sos sojowy - 2 łyżki, ocet ryżowy - 7 łyżek, cukier, sól). Z tego względu sushi lub maki byłoby świetnym pomysłem na obiad dla zapracowanych, którzy nie mają siły stać godzinami, żeby mieć smaczny, pożywny i przede wszystkim zdrowy obiadek. Resztę składników trzeba po prostu skroić w słupki (ok. 1/4 avokado i 1/4 długiego ogórka wystarczą) i przygotować kilka cienkich plastrów mięsa, co zajmuje kolejne kilka minut. Cała filozofia polega na tym, żeby mocno wszystko zwinąć. Podobało mi się właśnie to zwijanie. Algi pod wpływem kleistego i wilgotnego ryżu robią sie bardzo elastyczne i dlatego można je zwijać powoli. W moim przypadku na tym też to polegało - nie spieszyć się, robić to w żółwim tempie i nie zwracać uwagi na Lonkę, która już stała obok i chciała ciąć wszystko na kawałki nożem lub na Kaszka, który walczył ze ślinotokiem.
A dla tych, którzy sami chcieliby pozawijać wodorosty: produkty można znaleźć w większości supermarketów, nawet w całych zestawach, ale poniżej podaję listę tego, co wam sie na pewno przyda:
- ryż do sushi, ok. 10 zł/0,5kg
- pasta wasabi, wszystkie firmy się chyba zmówiły - 10,99 zł
- płatki z wodorostów, ok. 10 zł/opakowanie (ok. 5 sztuk = ok. 30 solidnych kawałków sushi)
- ocet ryżowy (mój wypróbowany to z TaoTao), ok. 4 zł
- sos sojowy (też korzystam z TaoTao), ok. 4 zł
- bambusowa mata do zwijania (różne ceny)
- bardzo ostry nóż (przyda się do odkrawania cienkich plasterków mięska i krojenia gotowego wałeczka)
Do środka można dodać warzywa takie jak ogórek, awokado, marchewka, czy papryka pokrojone w obowiązkowe słupki. Można na tym poprzestać, lub dodać jakieś mięsko surowe - najlepiej łososia wędzonego na zimno, ale można też rozmrozić jakieś owoce morza, lub - jeśli macie sprawdzone źródło świeżych ryb, wykorzystać nasze polskie rybki - i pociąć wszystko na ładne plasterki, ale pamiętajcie, że potrzebujecie naprawdę niewielkiej ilości dodatków. Myślę, że kindziuk też by się sprawdził. Jak ktoś wypróbuje, to niech da znać.
Jak już wszystko macie przygotowane, to rozkładacie matę, na niej kładziecie wodorosta i smarujecie go z umiarem pastą wasabi, a potem nakładacie ryż. Ważne jest, żeby zostawić mały zapas z każdego boku, ale naprawdę mały - około 5 milimetrów. Potem na koniec jednego z dłuższych boków wodorostu kładziecie dodatki. Jak już zrobiłam wszystko, to wpadłam na pomysł, że można dodatki zawinąć w mięso i wtedy je położyć na ryżu, to z pewnością ładniej wygląda.) No, a teraz to już tylko zwijanie - przyciskacie lekko matą i przytrzymujecie nadzienie palcami, żeby nie wypadało. Jeżeli komuś wybitnie nie wychodzi, można zawsze zacząć zwijać z krótkiego boku. No i - smacznego! :D
Ponieważ wyjście do restauracji to dla nas trochę zachodu - szukanie chętnej babci do opieki nad Lonką, wcześniejsze zamawianie stolika, wyszykowanie się na wyjście, etc, etc - więc wreszcie odważyłam się na zrobienie sushi w domu. Okazało się, że to jest świetna zabawa, bardzo odprężająca i do tego mocno towarzyska - całe to krajanie i zawijanie najlepiej idzie, jeśli ci kibicują - a smaczny efekt to dodatkowy bonus. Lonka co prawda była najbardziej zainteresowana jak to jest zrobione, ale chętnie skosztowała ryżu. Dla niej była też obowiązkowo wersja bez surowego mięsa i pasty wasabi. Poprzestałam więc na szynce i ogórku a Kaszek, który kończył porcję Lonki stwierdził, że wersja ta jest całkiem niezła.
Przyznam szczerze, że samo wykonanie było dziecinnie proste - ryż trzeba po prostu solidnie wypłukać kilka razy pod wodą i zostawić do obcieknięcia a następnie ugotować na wolnym ogniu (10 min.), odstawić na jakieś 15 minut, zalać sosem i ostudzić. Zrobienie sosu do ryżu zajęło mi jakieś 2 minuty (sos sojowy - 2 łyżki, ocet ryżowy - 7 łyżek, cukier, sól). Z tego względu sushi lub maki byłoby świetnym pomysłem na obiad dla zapracowanych, którzy nie mają siły stać godzinami, żeby mieć smaczny, pożywny i przede wszystkim zdrowy obiadek. Resztę składników trzeba po prostu skroić w słupki (ok. 1/4 avokado i 1/4 długiego ogórka wystarczą) i przygotować kilka cienkich plastrów mięsa, co zajmuje kolejne kilka minut. Cała filozofia polega na tym, żeby mocno wszystko zwinąć. Podobało mi się właśnie to zwijanie. Algi pod wpływem kleistego i wilgotnego ryżu robią sie bardzo elastyczne i dlatego można je zwijać powoli. W moim przypadku na tym też to polegało - nie spieszyć się, robić to w żółwim tempie i nie zwracać uwagi na Lonkę, która już stała obok i chciała ciąć wszystko na kawałki nożem lub na Kaszka, który walczył ze ślinotokiem.
A dla tych, którzy sami chcieliby pozawijać wodorosty: produkty można znaleźć w większości supermarketów, nawet w całych zestawach, ale poniżej podaję listę tego, co wam sie na pewno przyda:
- ryż do sushi, ok. 10 zł/0,5kg
- pasta wasabi, wszystkie firmy się chyba zmówiły - 10,99 zł
- płatki z wodorostów, ok. 10 zł/opakowanie (ok. 5 sztuk = ok. 30 solidnych kawałków sushi)
- ocet ryżowy (mój wypróbowany to z TaoTao), ok. 4 zł
- sos sojowy (też korzystam z TaoTao), ok. 4 zł
- bambusowa mata do zwijania (różne ceny)
- bardzo ostry nóż (przyda się do odkrawania cienkich plasterków mięska i krojenia gotowego wałeczka)
Do środka można dodać warzywa takie jak ogórek, awokado, marchewka, czy papryka pokrojone w obowiązkowe słupki. Można na tym poprzestać, lub dodać jakieś mięsko surowe - najlepiej łososia wędzonego na zimno, ale można też rozmrozić jakieś owoce morza, lub - jeśli macie sprawdzone źródło świeżych ryb, wykorzystać nasze polskie rybki - i pociąć wszystko na ładne plasterki, ale pamiętajcie, że potrzebujecie naprawdę niewielkiej ilości dodatków. Myślę, że kindziuk też by się sprawdził. Jak ktoś wypróbuje, to niech da znać.
Jak już wszystko macie przygotowane, to rozkładacie matę, na niej kładziecie wodorosta i smarujecie go z umiarem pastą wasabi, a potem nakładacie ryż. Ważne jest, żeby zostawić mały zapas z każdego boku, ale naprawdę mały - około 5 milimetrów. Potem na koniec jednego z dłuższych boków wodorostu kładziecie dodatki. Jak już zrobiłam wszystko, to wpadłam na pomysł, że można dodatki zawinąć w mięso i wtedy je położyć na ryżu, to z pewnością ładniej wygląda.) No, a teraz to już tylko zwijanie - przyciskacie lekko matą i przytrzymujecie nadzienie palcami, żeby nie wypadało. Jeżeli komuś wybitnie nie wychodzi, można zawsze zacząć zwijać z krótkiego boku. No i - smacznego! :D