11-10-2007 16:12
Koci wpis
W działach: marudzenie | Odsłony: 1
Kiedy mieszkałam jeszcze z rodzicami, sąsiadowałam z pewnym staruszkiem, który lubił mieć przy domu gołębie, kury, psa czy koty. Nie nazwałabym go jednak miłośnikeim zwierząt. A to z powodu jego dziwnych przekonań. Na przykład twierdził, że kotów nie wolno karmić, bo stracą łowność. Oczywiście chodziło mu o to, że najedzone futrzaki nie będą chciały jeść myszy. Problem w tym, iż nasze miauczące pupile brzydzą się podjadaniem gryzoni i są w stanie przełknąć je tylko w obliczu śmierci głodowej.
Poruszona losem biednych sierściuchów, kóre często wygrzewały swoje kościste i zapchlone futra na naszym podwórzu, postanowiłam je dokramiać. Kiedy wychodziłam do pracy zostawiałam im michę z mlekiem i skrawki mięsa. Kiedy coś gotowałam, też zawsze o nich pamiętałam. Miały także miskę z czystą wodą pod naszymi schodami. Kiedy jednak spadł śnieg, moi futrzaści przyjaciele zapadli się pod ziemię. Sporadycznie przychodzili coś przetrącić, częściej łasząc się i dopominając się pieszczot niż jedzenia. Bardzo mnie to zdziwiło, bo koty sąsiada zawsze były dzikie i nikomu nie dawały się dotykać. Kwestia jedzenia szybko się wyjaśniła - sąsiad zaczął na zimę dokarmiać zwierzaki. Kwestia głaskania też.
Pewnego zimowego poranka wstałam wcześniej i usłyszałam przekleństwa taty wychodzącego z domu:
"- (cenzura) Znowu te (cenzura) koty naniosły jakieś (cenzura) szczurze ścierwo."
A codzienna porcja gryzonia na naszej wycieraczce mogła oznaczać tylko jedno - koty mnie pokochały! Pokochały mnie za mleko co rano, za resztki ze stołu i za czystą wodę. Cóż, poniosłam niewielki wydatek, biorąc pod uwagę, że utylizowały biologicznie niektóre nasze odpadki kuchenne. Za to zyskałam sobie kocią przyjaźń i świeżą dostawę mysich i szczurzych trucheł co rano. A moja rodzina i sąsiedztwo w promieniu kilometra od naszego domu, zyskało czyste piwnice. Mały nakład pracy, wielkie zyski. Bo przecież nie bez powodu przychodziły po te pieszczoty, mimo zimowego dokarmiania przez ich właściciela.
Historia ta przypomniała mi się, kiedy wsiadając po pracy do autobusu linii 175, usłyszałam rozmowę trzech przemiłych dziewcząt o tym, jak im się mieszka i pracuje w Anglii. Trzy przemiłe kocięta, pomyślałam sobie, po prostu trzy przemiłe kocięta...
Poruszona losem biednych sierściuchów, kóre często wygrzewały swoje kościste i zapchlone futra na naszym podwórzu, postanowiłam je dokramiać. Kiedy wychodziłam do pracy zostawiałam im michę z mlekiem i skrawki mięsa. Kiedy coś gotowałam, też zawsze o nich pamiętałam. Miały także miskę z czystą wodą pod naszymi schodami. Kiedy jednak spadł śnieg, moi futrzaści przyjaciele zapadli się pod ziemię. Sporadycznie przychodzili coś przetrącić, częściej łasząc się i dopominając się pieszczot niż jedzenia. Bardzo mnie to zdziwiło, bo koty sąsiada zawsze były dzikie i nikomu nie dawały się dotykać. Kwestia jedzenia szybko się wyjaśniła - sąsiad zaczął na zimę dokarmiać zwierzaki. Kwestia głaskania też.
Pewnego zimowego poranka wstałam wcześniej i usłyszałam przekleństwa taty wychodzącego z domu:
"- (cenzura) Znowu te (cenzura) koty naniosły jakieś (cenzura) szczurze ścierwo."
A codzienna porcja gryzonia na naszej wycieraczce mogła oznaczać tylko jedno - koty mnie pokochały! Pokochały mnie za mleko co rano, za resztki ze stołu i za czystą wodę. Cóż, poniosłam niewielki wydatek, biorąc pod uwagę, że utylizowały biologicznie niektóre nasze odpadki kuchenne. Za to zyskałam sobie kocią przyjaźń i świeżą dostawę mysich i szczurzych trucheł co rano. A moja rodzina i sąsiedztwo w promieniu kilometra od naszego domu, zyskało czyste piwnice. Mały nakład pracy, wielkie zyski. Bo przecież nie bez powodu przychodziły po te pieszczoty, mimo zimowego dokarmiania przez ich właściciela.
Historia ta przypomniała mi się, kiedy wsiadając po pracy do autobusu linii 175, usłyszałam rozmowę trzech przemiłych dziewcząt o tym, jak im się mieszka i pracuje w Anglii. Trzy przemiłe kocięta, pomyślałam sobie, po prostu trzy przemiłe kocięta...