23-05-2008 00:39
Indy stary, ale jary!
W działach: film | Odsłony: 4
Byłabym zołzą, gdybym nie napisała o nalocie ciotki senmary. No więc, senmara wpadła, skontrolowała czy się nie znęcamy nad Lonką, pobawiła się trochę, przeprowadziła małą inspekcję zabawek i bajek edukacyjnych, sprawdziła, czy paski przy łóżeczku zabezpieczają przed otarciami i czy w szafie jest wystarczająco dużo miejsca na wampira a potem pogadała sobie ze mną, przeprowadziła parę rytuałów ochronnych (głównie obiaty, itp.) i już musiała się zbierać, żeby na następny dzień móc znów przyciągać tłumy adoratorów do stoiska na targach. O samej wizycie dowiecie się pewnie więcej pod samej ciotki. Niech się chwali, że trzymała tę małą wiercipiętę na kolanach. Wszyscy się chwalcie. Długo jej nie potrzymacie, może jakieś... 8 sekund. :D
A teraz do sedna sprawy - Indy był... fajny. Stara rozrywka w starym stylu. Człowiek czuje się jakby znów miał z kilka lat i z wypiekami na twarzy ogląda co mu Spielberg przed oczy podsunie. Jednak nie potrafię już tak bezkrytycznie traktować tematów, które się tam porusza.
Mogłabym bez końca wymieniać kwestie, które są według mnie śmieszne lub nawet absurdalne, ale to nie zmienia jednak faktu, że Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki to kawał dobrego kina przygodowego retro. Wybierając się na ten film trzeba zapomnieć o wszystkich obejrzanych wcześniej przygodówkach, odsunąć w najdalszy kąt pamięci King Konga Jacksona, Skarb Narodów, Saharę i wszelkie naszpikowane efektami specjalnymi produkty nowoczesnego kina, które próbowały udawać kino rozrywkowe (niektóre nawet całkiem nieźle). IJ to klasa sama w sobie, którą Spielberg mógł podtrzymać i w tej części wycinając jedną, absolutnie przesadzoną i niepotrzebną scenę.
Bo oprócz muzyki, która nie została wcale zmieniona (yeah!), Spielberg nie zmienił też pomysłu na scenariusz i został przy koncepcjach z lat '80 podrasowując je tylko tendencją dzisiejszego kina, by z każdą minutą dawać coraz więcej czadu. Więc jak ucieczka z rąk oprawców, to z tajnej bazy wojskowej i to w czasie próby bomby atomowej. Poza tym, kwestie polityczne i społeczne, które próbuje tam poruszać Spielberg - zimna wojna i histeria antykomunistyczna w Stanach oraz emancypacja młodzieży - są tak lekko muśnięte, że młody widz może ich nawet nie zauważyć, nie mówiąc już o zrozumieniu ich.
Tym, co mnie jednak zachwyciło - jak zwykle na IJ - były stare pojazdy. Standardowo pojawiają się piękne samochody (wyścig to jedna z pierwszych scen - sama radość!) i Harley Davidson, na którym Indy i jego młody przyjaciel mkną po miasteczku uniwersyteckim a potem wpadają do biblioteki. Podobały mi się też zdjęcia - nie zapierają dechu co prawda, ale nie są także w żaden sposób wymyślne, co w kinie przygodowym jest sporą zaletą.
Nie muszę chyba też dodawać, że aktorzy dopisali. Mile zaskoczył mnie Shia LaBeouf, którego pamiętam jeszcze z niezłej roli w Constantine; Ford był po prostu sobą ;), Blanchet nie potrafi zepsuć roli, a Winston, Hurt i Allen za długo grają, żeby im się noga powinęła.
Pomijając więc fakt, że temat zimnej wojny, kryształowych czaszek i kosmitów został już bezlitośnie wyekspolatowany w latach '80 i '90, że są momenty, gdzie widać jak Spielberg chce po prawie 20 latach zadośćuczynić niektórym fanom IJ, film jest wart obejrzenia. Ale będziecie się na nim bawić dobrze tylko wtedy, kiedy siadając na kinowym fotelu cofniecie się z 19 lat do tyłu. No, i przygotujcie się na happy end oraz na to, że kapelusz pojawi się w odpowiednim momencie i... na odpowiedniej głowie. ;) Miłej zabawy!
p.s.
A tekst Johna Hurta (oh, what a bash! taki aktor...), że "oni" udają się do "przestrzeni pomiędzy przestrzeniami" nadaje się, jak to zauważył bartek na forum filmweb, do najgłupszych tekstów w historii kina. Tak czy inaczej, IJ4 przejdzie do historii kinematografii i w tym wypadku należy go obejrzeć! ;)
A teraz do sedna sprawy - Indy był... fajny. Stara rozrywka w starym stylu. Człowiek czuje się jakby znów miał z kilka lat i z wypiekami na twarzy ogląda co mu Spielberg przed oczy podsunie. Jednak nie potrafię już tak bezkrytycznie traktować tematów, które się tam porusza.
Mogłabym bez końca wymieniać kwestie, które są według mnie śmieszne lub nawet absurdalne, ale to nie zmienia jednak faktu, że Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki to kawał dobrego kina przygodowego retro. Wybierając się na ten film trzeba zapomnieć o wszystkich obejrzanych wcześniej przygodówkach, odsunąć w najdalszy kąt pamięci King Konga Jacksona, Skarb Narodów, Saharę i wszelkie naszpikowane efektami specjalnymi produkty nowoczesnego kina, które próbowały udawać kino rozrywkowe (niektóre nawet całkiem nieźle). IJ to klasa sama w sobie, którą Spielberg mógł podtrzymać i w tej części wycinając jedną, absolutnie przesadzoną i niepotrzebną scenę.
Bo oprócz muzyki, która nie została wcale zmieniona (yeah!), Spielberg nie zmienił też pomysłu na scenariusz i został przy koncepcjach z lat '80 podrasowując je tylko tendencją dzisiejszego kina, by z każdą minutą dawać coraz więcej czadu. Więc jak ucieczka z rąk oprawców, to z tajnej bazy wojskowej i to w czasie próby bomby atomowej. Poza tym, kwestie polityczne i społeczne, które próbuje tam poruszać Spielberg - zimna wojna i histeria antykomunistyczna w Stanach oraz emancypacja młodzieży - są tak lekko muśnięte, że młody widz może ich nawet nie zauważyć, nie mówiąc już o zrozumieniu ich.
Tym, co mnie jednak zachwyciło - jak zwykle na IJ - były stare pojazdy. Standardowo pojawiają się piękne samochody (wyścig to jedna z pierwszych scen - sama radość!) i Harley Davidson, na którym Indy i jego młody przyjaciel mkną po miasteczku uniwersyteckim a potem wpadają do biblioteki. Podobały mi się też zdjęcia - nie zapierają dechu co prawda, ale nie są także w żaden sposób wymyślne, co w kinie przygodowym jest sporą zaletą.
Nie muszę chyba też dodawać, że aktorzy dopisali. Mile zaskoczył mnie Shia LaBeouf, którego pamiętam jeszcze z niezłej roli w Constantine; Ford był po prostu sobą ;), Blanchet nie potrafi zepsuć roli, a Winston, Hurt i Allen za długo grają, żeby im się noga powinęła.
Pomijając więc fakt, że temat zimnej wojny, kryształowych czaszek i kosmitów został już bezlitośnie wyekspolatowany w latach '80 i '90, że są momenty, gdzie widać jak Spielberg chce po prawie 20 latach zadośćuczynić niektórym fanom IJ, film jest wart obejrzenia. Ale będziecie się na nim bawić dobrze tylko wtedy, kiedy siadając na kinowym fotelu cofniecie się z 19 lat do tyłu. No, i przygotujcie się na happy end oraz na to, że kapelusz pojawi się w odpowiednim momencie i... na odpowiedniej głowie. ;) Miłej zabawy!
p.s.
A tekst Johna Hurta (oh, what a bash! taki aktor...), że "oni" udają się do "przestrzeni pomiędzy przestrzeniami" nadaje się, jak to zauważył bartek na forum filmweb, do najgłupszych tekstów w historii kina. Tak czy inaczej, IJ4 przejdzie do historii kinematografii i w tym wypadku należy go obejrzeć! ;)