Dziecko smyczą stoi...
W działach: Lonkostyle | Odsłony: 44*zdjęcie z http://shle.blogspot.com/2008/04/oh-my-gosh.html**
Zaciekawiona rozmową o dziecku na smyczy, postanowiłam sprawdzić, czy nie jest tu przypadkiem mowa o tzw. szelkach dla dziecka. Nie miałam okazji ich wypróbować, bo stosuje się je raczej u potomstwa bardziej ruchliwego niz Lonka w celu przymocowania do środka transportu (czyli wózka, w żadnym wypadku samochodu osobowego, a już na pewno nie do ciężarówki). Wiem też, że jest to bardzo przydatne również w przypadku mniej uważnych "dreptusiów", czyli maluchów, które rozpoczęły naukę chodzenia (ang. toddler). Zakłada się je zawsze na ubranko, żeby nie poobcierać maluchowi skóry i można przytrzymać upadajace dziecko w bezpiecznym dla jego kręgosłupka miejscu - między łopatkami. My jednak, Lonkostarzy, jako przykładowi rodzice zdecydowaliśmy, że wolimy pojechac na pogotowie i zaszyć jej rozcięty nos, niż zakładać jej szelki i chronić przed uszkodzeniami ciała - według nas w ten sposób nigdy nie nauczyłaby się omijać drzew, ludzi oraz innych przeszkód w terenie. Poza tym, nasza Lonka była pojętnym maleństwem i nigdy nie uderzyła się dwa razy w ten sam koniec stołu.
Wydaje mi się jednak, że pana Ciekawostkę poniosło. Coraz częściej słyszy się głosy krytyki na rodziców - a to ktoś bezczelnie karmi dziecko piersią na przystanku, a to je przewija w publicznej ubikacji, a to znowu pozwala mu się położyć na podłodze w sklepie lub nawet - płakać na ulicy. Dziecko to też człowiek - ma swoje uczucia i okazuje je najlepiej, jak potrafi. Będzie ironizować i milczeć wymownie jedynie po długotrwałej tresurze, zajmującej czasami wiele lat.
Osoby krytykujące zapominają też o podstawowej zasadzie - rodzic zawsze ma rację. Przynajmniej dla osób postronnych. Przecież to on wie dlaczego dzieciak drze się wniebogłosy lub rzuca się na ziemię. Jeżeli postanawia zignorować ten fakt, to widocznie wie co robi. Szczególnie jeżeli ma to jakiś związek z nadwyrężaniem domowego budżetu.
Co do karmienia i przewijania - jak trzeba, to trzeba i nie ma zmiłuj. Kilkutygodniowe niemowlę ma was - współpasażerów - głęboko gdzieś, ono chce się po prostu nachapać i wasze wrażenia estetyczne to wasz pieprzony interes. Przyznam szczerze, chciałabym mieć tak zdrowe podejście do otoczenia, jakie prezentują niemowlęta.
Wracając do smyczy - niektóre dzieci po prostu chcą spróbowac, czy autobus faktycznie rozgniata ludzi na płasko i czy da się wtedy kogoś nadmuchać z powrotem. Nerwica rodzica, który odczuwa lęk przed samą myślą, że dziecko może się od niego oddalić na więcej niż 2 (słownie: dwa) kroki nie ma z tym nic wspólnego. Szczerze mówiąc, matki martwiące się od dziecko biegające poza domem to jakiś mit. Nie ma nic wspólnego ani z wyżej wspomnianymi smyczami, ani usługą "gdzie jesteś" dostępną w większości sieci komórkowych.
A więc podsumowując - szelki i smycz dla dziecka faktycznie są tym, czym mi się wydawały. I zastanawiam się, kiedy wreszcie zaczną dołączać do zestawu kaganiec. Nie, wcale nie dlatego, że dzieci rzucają się na zwierzęta domowe i gryzą je boleśnie. Raczej dlatego, że potrafią pakować do buzi obsikane przez psy kamyki, oblizują czasami ptasie odchody lub jedzą piasek. Sami wiecie jak to jest... tresura wymaga poświęceń.
(A tak na marginesie - na allegro chodzą takie smyczki za niecałe 30 zł.)