Wlazłam dziś na bloga...
W działach: marudzenie, święta | Odsłony: 4I co widzę? Ano mogę sobie edytować tekst jak w przeklętym W jak Word! :) Cokolwiek by o nim nie mówić, prościej już nie można. Dzięki! :D
A wlazłam, żeby pomarudzić na temat świąt. Że takie krótkie, że w Warszawie takie nudne... Teraz wcale się nie dziwię, że większość osób woli Boże Narodzenie. Jedyne, co w tej Największej_Wsi_W_Tym_Kraju* jst dobre, to brak korków; z Sadyby na Nowolipki można dojechać w 25 minut. Tak powinno być zawsze! :D
Ale to mi wcale nie rekompensuje braku barwnego folkloru wielkanocnego. Tutaj nie mam ani atmosfery oczekiwania na święcenie w kościele w Wielką Sobotę, bo jest tu tak dużo ludzi, że kiedy nie przyjdziesz zawsze trafisz na nową turę. Nie mogę tu spotkać znajomych widzianych jedynie raz do roku w przelocie, właśnie z okazji Wielkanocy i mam wrażenie, że ludzie przychodzą do danego kościoła tylko z przypadku, bo im bliżej było ze spaceru.
Wszyscy nadal mówią sobie "dzień dobry" zamiast "Chrystus zmartwychwstał" i chyba nikt już nie pamięta, że robienie kraszanek może być świetną zabawą rodzinną w Wielki Piątek. Kobiety często wykorzystują krótszy dzień pracy na pójście do fryzjera albo kosmetyczki, czy na sprzątanie a nie na pieczenie i gotowanie. Bo przecież baby wielkanocne i mazurki można tu kupić w każdej piekarni. Ale co to za święta, które nie pachną przypalonym piekarnikiem...? :(
Jedyną tradycją, jaka została, i to w mocno przesadzonej formie, jest Śmingus Dyngus. Oczywiście, wszyscy unikają zmoczenia a niepotrzebnie - bo to przecież ma zgodnie z tradycją zapewnić zdrowie aż do następnej Wielkanocy. Poza tym, dobrze dawkowana ilość wody (zwykle około 1/2 wiadra na osobę) ma zbawienny wpływ na skutki przejedzenia świątecznego - trzeba uciekać i gonić, utrzymać stałą temperaturę ciała w mokrym ubraniu i zazwyczaj człowiek śmieje się pełną gębą, co też pozwala spalić znaczną część pochłoniętych kalorii. To również zakłada, że bawią się w to ci, którzy potrafią już dobrze biegać i potrafią jeszcze dobrze biegać, co wyłącza z tego grona niemowlaki i osoby starsze. I słusznie. :D
I na koniec o czymś, o czym pewnie niewiele osób z tej zatęchłej stolycy słyszało - o Turkach. Jest to w sumie tradycja znana w całej Polsce, ale zachowała się tylko w niektórych regionach. Turki to młodzi chłopcy poprzebierani w kolorowe mundury i maszerujący przez wioskę. Zatrzymują się przy każdym gospodarstwie i defilują po podwórzu, po czym prowadzący ich składa życzenia Wielkanocne dla domowników, zwracając się zazwyczaj do najstarszego członka rodziny. Oczywiście, są za to wynagradzani. :) Przypomina to trochę kolędników, a zwyczaj pochodzi podobno od powrotu wojsk Sobieskiego spod Wiednia (stąd nazwa i kolorowe mundury). To bardzo miły zwyczaj, szczególnie, że mundury są szyte i strojone ręcznie w rodzinie Turka i nie ma dwóch identycznych, a poza tym spotykają się oni przez kilka tygodni czy miesięcy żeby przećwiczyć defiladę i tworzą zawyczaj całkiem zganą bandę roześmianych młodzików, szczerzących zęby do każdej spotkanej po drodze dziewoi. Uroczy widok. :) Zazwyczaj przypominają trochę bandę zbirów, którzy nie potrafią prosto bagnetu utrzymać, ale co tradycja to tradycja. ;)
I to by było na tyle marudzenia światecznego teaver, która się za katoliczkę wcale nie uważa...
*cytat z rodowitego Warszawiaka z dziada (możliwe że i pradziada)