Krokodyle łzy, nerwy na kilogramy i obiadek z KFC.
W działach: marudzenie | Odsłony: 10Dziennik pokładowy teaverprise gallactica XXIV
Jak zwykle pod koniec miesiąca dopadł mnie kompletny brak czasu - robota papierkowa (na szczęście w mojej firmie ograniczona do minimum), bieganie po zaświadczenia lekarskie (Lonka potrzebuje do żłobka na poniedziałek) i zakupy żłobkowe. I jeżeli ktoś myśli, że znalezienie bloku technicznego z kolorowymi kartami w okresie, kiedy wszyscy się na nie rzucają jest łatwe, to chciałabym go wyprowadzić z błędu. Wszędzie pełno było dzieciaków, które w przypływie amoku szkolnych zakupów pakowały rodzicom do koszyków delirycznie błyszczące długopisy żelowe, które pogubią w ciągu pierwszego tygodnia i beznadziejnie kolorowe (oraz skandalicznie drogie) okładki na zeszyty z brokatową podobizną Spidy'ego.
Oczywiście, w międzyczasie okazało się, że ktoś się chce ze mną spotkać, ktoś inny zrezygnował z ważnego wywiadu w sobote i trzeba go zastąpić poświęcając czas na przygotowanie się i sam wywiad. Pominę fakt, że ostatni wywiad robiłam jakieś 10 lat temu i pewnie dlatego bezczelnie kazałam tłumaczowi oddalić się dyskretnie na kawę, żeby nikt nie mógł być świadkiem mojego ewentualnego zgonu intelektualnego. Na szczęście, mogłam być pewna choć tego, że tłumacz naprawdę nie był mi do niczego potrzebny. Przekopałam też sieć, żeby zdobyć informacje o facecie Tadzie, który wyglądał mi na miłego, ale to nie zmieniało faktu, że pytań, mimo obietnic, nie dostałam a nie czytałam jeszcze żadnej jego książki, oprócz fragmentów zamieszczonych na polterze.
Koleżankę niestety musiałam odprawić z kwitkiem, ale na wywiad pojechałam i wkrótce możecie się spodziewać efektu końcowego na dziale książkowym. Jednak po wszystkim byłam tak głodna i zmęczona, że na samą myśl o gotowaniu moje trzewia zaczynały niebezpiecznie zbliżać się do przepony i skręcać się w heliks. Dlatego, w ramach homeopatycznego traktowania swoich dolegliwości, wstąpiłam do KFC, żeby napchać siebie i rodzinkę kurczakiem battered to death. Innymi słowy, wzięłam sobie do serca to, co kiedyś Zuhar napisał na swoim blogu o zarządzaniu czasem.
Cieszę się, że ten tydzień się kończy, bo nie jestem w stanie długo chodzić na takich obrotach. Jeżeli jeszcze przeżyję pierwsze dni Lonki w żłobku z podniesionym czołem, to niestraszna mi Legia Cudzoziemska.
Stan załogi: chorych brak, rannych brak, poziomy energetycznie niepokojąco niskie.
Teaver natknęła się na kilka znomych twarzy w drodze z Polconu, ale ponieważ nie była pewna czy i skąd te osoby zna, przeprasza ewentualnych urażonych.
Koniec wpisu.
*** Na zdjęciu teaver, która ścięła ostatnio włosy.